Wielmożna K., czyli Przemieniona Krzysztofa
Mówiono o niej różnie. Że była wdową. Że była samotna. Że żyła z wynajmu… lub z czegoś, co wynajmem tylko z pozoru było. Ale prawda była bardziej skomplikowana – jak zawsze u kobiet, które za długo żyją w cieniu zasłon z aksamitu.
Cztery lata temu Krzysztofa zniknęła na kilka miesięcy z kamienicy przy Retoryka.
Niektórzy sądzili, że umarła.
Inni – że wyjechała do Indii.
Prawda była bardziej ziemska – i bardziej niebiańska zarazem.
Była uzależniona.
Od białych kryształków elegancji.
Od ciszy po trzeciej kresce.
Od zapomnienia, które pachnie jak skórzana torebka Hermèsa.
Ale pewnej nocy – mówi się, że było to w Wigilię – spojrzała w lustro i zobaczyła, że nie jest już kobietą, którą była. I właśnie wtedy dostała… oświecenia.
Od tamtej pory nie pije. Nie je mięsa. Nie pali… no, może czasem.
Praktykuje jogę o świcie, rozmawia z energią życia i mówi o swojej duszy jakby była jedwabną apaszką – którą trzeba złożyć z czułością.
Nie twierdzi, że jest święta. Ale też nigdy nie twierdziła, że była grzeszna.
Po prostu wróciła. Z ciszą w oczach i spokojem w nadgarstkach.
Lady K mówi o niej tylko jedno:
„Nie musisz rozumieć drogi Wielmożnej K., wystarczy, że ustąpisz jej miejsca w tramwaju, kiedy do niego wchodzi.”
Dodaj komentarz