Dlaczego Lady K została w Danii?
Lady K nigdy nie planowała zostać.
Miała tylko przejechać – jak wielu – przez Skandynawię. Posmakować ciszy fiordów, wypić kawę w Kopenhadze i ruszyć dalej.
Ale wtedy zobaczyła Egvang Gods.
A w nim – jego.
Baron A.
Z profilem wyciosanym jak klif. Z milczeniem, które mówiło więcej niż listy dawnych kochanków.
I z… końmi. Dziesiątkami koni. Setkami mięśni i spojrzeń, które rozumiały Lady K lepiej niż niejeden człowiek.
Zakochała się.
Najpierw w nim.
Potem – w koniach.
A może na odwrót?
Skąd Baron miał taką stajnię?
Egvang Gods nie zawsze był majątkiem.
Na początku to była tylko porzucona cegielnia, którą Baron A kupił za śmieszne pieniądze – bo nikt nie chciał ziemi, na której nie rosło nic poza pokrzywami i wspomnieniami o starym piecu wapiennym.
Ale Baron – jak koń bojowy – nie znał słowa „niemożliwe”.
Własnoręcznie przekształcił cegielnię w stajnię.
Hodował, trenował, handlował.
Nie spał, nie jadł – pracował.
I gdy inni budowali start-upy, on budował imperium z siana, stali i uporu.
A konie?
Przybywały.
Z Islandii. Z Polski. Z Węgier.
Z rozbitych stadnin. Z rozbitych rodzin.
Podobnie jak Lady K – przyjechały szukać miejsca, gdzie będą bezpieczne.
I tak Lady K została.
Bo znalazła miejsce, które pachniało potem, sianem i niebezpiecznym uczuciem.
Bo w oczach koni i w oczach Barona widziała to samo:
siłę, która nie musiała niczego udowadniać.